Zapomniana krucjata: Dlaczego Katarzy wierzyli, że świat jest więzieniem?

Kiedy po raz pierwszy stanąłem u stóp Montségur, miałem wrażenie, że góra przede mną oddycha historią. Wiatr smagał zbocza, niosąc ze sobą zapach jałowca i dymu, który – choć dawno już rozwiał się w powietrzu – zdawał się wciąż unosić gdzieś nad doliną. Każdy krok na kamiennej ścieżce był jak podróż wstecz, ku czasom, gdy mury tej twierdzy były nie tylko schronieniem, lecz także ostatnią nadzieją dla ludzi, którzy wierzyli, że świat, w którym żyjemy, jest więzieniem stworzonym przez złego boga.

Jako pasjonat badający samodzielnie i popularyzujący w tym autorskim serwisie historię heretyków często zadaję sobie pytanie: co sprawiało, że katarzy byli gotowi poświęcić wszystko, by bronić swojej wiary? Czy była to odwaga, szaleństwo, a może głębokie poczucie prawdy, której nie można było zdradzić? Gdy stoję na ruinach Montségur, łatwo mi wyobrazić sobie noc, gdy w kamiennej izbie, przy świetle świecy, „dobry człowiek” – tak nazywali swoich duchowych przewodników – trzymał w dłoniach dłonie umierającego. Szeptał modlitwy do dobrego Boga, nie do Stwórcy znanego z Pisma Świętego, ale do tego, który mieszkał w świecie czystego światła. Ten moment, rytuał zwany consolamentum, był dla nich bramą – otwarciem drzwi do innego wymiaru istnienia, gdzie materia przestawała więzić duszę.

W wierzeniach katarów istniało rozróżnienie między dwoma rzeczywistościami. Dobry Bóg stworzył świat duchowy – doskonały, czysty i wieczny. Zły demiurg, którego utożsamiali z Bogiem Starego Testamentu, stworzył materię – nietrwałą, pełną bólu i skażoną złem. Człowiek, ich zdaniem, był uwięzioną w ciele iskierką boskiego światła. Nasze życie, pełne cierpienia i pożądań, było dla nich dowodem, że materia nie może pochodzić od prawdziwego Boga. To więzienie trzeba było porzucić – nie przez bunt czy przemoc, ale przez odwrócenie się od wszystkiego, co materialne.

W kronikach czytam o ich niezwykłej ascezie. Rezygnowali z mięsa, małżeństwa i bogactwa. Wierzyli, że każda przyjemność cielesna zaciskała łańcuchy na duszy. „Dobrzy ludzie” żyli w ubóstwie, przemieszczali się od wioski do wioski, głosząc przesłanie, które inspirowało i budziło strach zarazem. Wieśniacy często ukrywali ich przed wzrokiem inkwizycji, wiedząc, że za jeden gest pomocy groziło spalenie na stosie.

Gdy wspinam się wąską ścieżką do ruin, wyobrażam sobie ostatnie dni oblężenia Montségur. Był rok 1244. Krzyżowcy otoczyli twierdzę, odcinając wszelkie drogi ucieczki. Wewnątrz przebywało około dwustu katarów i ich zwolenników. Wyczerpane zapasy, zimowe chłody i świadomość zbliżającego się końca – wszystko to musiało wisieć w powietrzu niczym ciężka mgła. A jednak, gdy nadszedł moment wyboru – życie za cenę wyrzeczenia się wiary albo śmierć w płomieniach – wybrali ogień. Na wzgórzu u stóp zamku, które dziś porasta trawa, rozpalono wielki stos. Katarzy schodzili ku niemu w ciszy, śpiewając pieśni. To nie był bunt – to była pielgrzymka do domu, do królestwa dobrego Boga.

Ich wierzenia miały swoje korzenie w tradycjach gnostyckich, sięgających pierwszych wieków naszej ery. Zarówno gnostycy, jak i katarzy uważali, że świat materialny jest wynikiem upadku – pomyłki lub zdrady w boskim porządku. Tam, gdzie Kościół widział w stworzeniu doskonały plan Boga, oni widzieli cień i zniekształcenie. Dla nich Ewangelia była przesłaniem wyzwolenia dusz, a nie potwierdzeniem świętości materii.

Podróżując po Langwedocji, odwiedzam nie tylko Montségur. Castelnaudary, Albi, Carcassonne – w każdym z tych miejsc czuć echo ich obecności. Nawet teraz, w ruinach, w zaułkach starych miast, można odnieść wrażenie, że tajemnica Katarów przetrwała. Nie w dogmatach, ale w pytaniach, które stawiali. Dlaczego cierpienie istnieje? Czy świat, który znamy, jest jedynym możliwym światem? Czy w głębi duszy nie tęsknimy za czymś, co jest poza nim?

Im dłużej zgłębiam ich historię, tym bardziej widzę, że nie jest to opowieść jedynie o herezji i krucjacie przeciw niej. To historia o ludzkiej tęsknocie za światłem i prawdą. O pragnieniu wolności od więzów, których często nawet nie dostrzegamy. O odwadze, która kazała im stanąć twarzą w twarz ze śmiercią i nie odwrócić się od tego, co uznawali za prawdziwe.

Kiedy stoję na murach Montségur o zachodzie słońca, dolina spowita jest złotym blaskiem. W ciszy można niemal usłyszeć śpiew tych, którzy odeszli w płomieniach. I choć minęło niemal osiemset lat, pytania, które zadawali, wciąż pozostają żywe. Czy naprawdę należymy do tego świata? A może – jak wierzyli Katarzy – nasze dusze pochodzą z królestwa, które dopiero musimy sobie przypomnieć?


Opublikowano

w

przez

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *